sobota, 3 listopada 2012

Bailando!

Fajnie pojechać na wakacje, na które się napaliło już w kwietniu. Bo w sumie cóż jest lepszego niż poznawanie nowych ludzi, przekonywanie się do nowych rytmów, oddychanie hiszpańskim, ciepłym powietrzem i zwiedzanie miast, które czasem śnią się po nocach?
Uwaga! Dużo czytania!
AMSTERDAM
Tak naprawdę wcale się nie jarałam jakoś szczególnie tym całym Amsterdamem. Ot, jestem przejazdem, to dlaczego by nie zobaczyć. Jedyne, czego chciałam, to odwiedzić muzeum van Gogha (spaliśmy w hotelu, który się tak nazywał i był okrutnie blisko tegoż muzeum), ale tej sztuki nie udało mi się dokonać. Niemniej.. w chwili, w której wysiadłam z autobusu wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. Nie wiem, co takiego mnie urzekło, bo tak naprawdę niewiele widziałam. Z racji tego, że nie udało nam się dotrzeć na miejsce zbiórki z przewodniczką, bujałyśmy się samopas, chłonąc atmosferę. Na jednej z głównych ulic minęłam wysokiego, złotowłosego Holendra. Wystarczyło jedno spojrzenie, ułamek sekundy i przepadłam. Moje kamienne, skute lodem serce podskoczyło, zmuszając mnie tym samym do odwrócenia się za nieznajomym. Od tego czasu myślę o nim nieustannie. On też na mnie patrzył, więc jaram się podwójnie. Wieczór w mieście wolności był przyjemny, głównie za sprawą pewnego Australijczyka, Holendra (aż 2,17cm wzrostu!) i jednego osobnika o niezidentyfikowanym pochodzeniu, bowiem każdemu z nas podał inną wersję, w dodatku twierdząc, że jest spokrewniony z George'em Michaelem. No ale co tam, dali nam swój obraz Polski, zaskakując od czasu do czasu spostrzeżeniami. Dacie wiarę, że zastanawiali się, jakim cudem oglądając telewizję wiemy, kto akurat zabiera głos, skoro każdy film/serial obcojęzyczny jest z lektorem?
amsterdam
PARYŻ
No jak to Paryż. Jako że nie był to mój pierwszy raz, odpuściłam sobie atrakcje w postaci wjazdu na pewną wieżę, ale nie mogłam odmówić sobie ponownego zwiedzenia Notre Dame. Jak zachwycała, tak zachwyca, zwłaszcza od wewnątrz. Nie wiem dlaczego, ale fascynują mnie średniowieczne kościoły. Mogłabym z nich nie wychodzić. W dodatku z Gosiaczkiem zaliczyłyśmy najdroższe piwo w życiu, ale kto bogatemu zabroni? W nocy, zamiast na imprezę, zdecydowaliśmy się (ciut zaprawieni francuskim winem) na szybki tour po mieście. Cel: dotrzeć do wieży Eiffela, żeby cyknąć sobie przy niej fotkę nocą. Niestety, mission incompleted, bo jak zaplątaliśmy się w paryskie uliczki, wieża zniknęła nam z oczu. Później okazało się, że bezczelnie zgasła. I szukaj wieży w polu. Znużona Joanna zrobiła nam niespodziankę i na Polach Elizejskich zasnęła niczym mały żulek na moich kolanach. A rano jedną z dziewczyn pod hotel odwiózł chłopak o czekoladowej skórze, co w gruncie rzeczy wywołało małą sensację.
paris
CALELLA
Tydzień byczenia się na plaży, kąpieli w okrutnie wręcz słonej wodzie i łażenia po miasteczku, które wydawało się nie mieć końca. Mogę z czystym sumieniem przyznać, że ta wycieczka dostarczyła mi kilku nowych wrażeń, jak chociażby bycie pionkiem w AlkoIntegrze. Zaprawdę, powiadam wam, strzeżcie się takich gier. Może się okazać, że każą wam całować osobę tej samej płci, co po prawdzie nie było takie złe, albo przez minutę kręcić was dookoła własnej osi i kazać po tym pić. Albo lecieć na waleta do morza. Albo walić pompki. Albo może spotkać was cała masa rzeczy, których nigdy w życiu nie chcielibyście zrobić. Był moment, w którym w żołądku nie było już miejsca na alkohol, a do końca jeszcze wuchta pól. Niemniej, warto spróbować ;]. Calella ma klimat. Być może dlatego, że byliśmy trochę po sezonie, być może dlatego, że Sangria była tania i zawsze pod ręką, a być może dlatego, że takie nadmorskie kurorciki często mają coś w sobie. Zdecydowanie polecam wszelkiego rodzaju citygame'y! Nie ma to jak jeść ząbek czosnku zaraz po obaleniu piwa z bonga. No i absolutnie musicie skorzystać z opcji kąpieli w morzu po Pianaparty po 4 nad ranem. Podejrzewam, że temu zawdzięczam katar.
BARCELONA
Jak dla mnie hitem związanym ze stolicą Katalonii jest to, że część wiary chciała zobaczyć na żywo mecz tamtejszego klubu. No i nie dotarli na pierwszą połowę, bo pan kierowca się uparł, że zna drogę. Większości udało się zobaczyć chociaż drugą, ale jeden pechowiec, przyciśnięty przez pęcherz, odłączył się od grupy i (kiedy załatwił swoją potrzebę) nie mógł jej znaleźć. W sumie nie wiem, czy fakt, że zaliczył najdroższe oddawanie moczu w życiu jest zabawniejszy niż to, że jeden z kadrowiczów stał pod stadionem z biletami i czekał na resztę, nie mogąc wejść. Osobiście jestem nieco rozczarowana. Odkąd pamiętam chciałam zobaczyć miasto Gaudiego, ale.. jakoś nie uwiodło mnie. Może źle je zwiedzałam, może miałam zbyt wygórowane oczekiwania. Barcelona ma coś w sobie, muszę jednak przyznać, że wolę o niej czytać. Jak dla mnie zbyt tłoczno, zwłaszcza na La Rambla. Chociaż park Güell, kamienice Gaudiego i jego Sagrada Familia są urzekające. Muszę tam wrócić i zwiedzać samopas. Smutne zaś jest to, że żeby spotkać naprawdę dobry towar polskiego pochodzenia trzeba jechać aż do Katalonii (w tym miejscu pozdrowienia dla kelnera Dawida ;]).
barca
GIRONA
Tutaj natomiast się nie zawiodłam. Ba, nawet wpadłam w zachwyt. Dzielnica żydowska pełna ulicznych labiryntów, najlepsze lody, jakie miałam okazję jeść, relatywnie ładna bazylika. I katedra, która zapiera dech. Tysiąc razy lepsza niż Notre Dame. Chodzi się miastem i czuje się jeszcze kurz średniowiecza. Marzenie senne.
girona

SAINT TROPEZ
Niespodzianka spoza programu. Jak dla mnie, przereklamowana miejscowość (pewnie dlatego, że nie udało mi się wbić do łazienki), ale z miejsca, w które nas zaprowadzono, przepiękna panorama. I fajnie być w miejscu, w którym kręcono film, a bogacze spędzają czas wolny na swoich jakże zjawiskowych jachtach. Uwielbiam jachty.
MONTE CARLO
Wiecie, jak to jest chodzić po torze F1? Ja wiem. I stwierdzam, że fajnie i wcale nie chciałabym się tam bujać autem. Na bank bym się nie zmieściła, a poza tym na samochody, które tam jeżdżą będzie mnie stać za jakiś milion lat. Nie mogłam sobie odmówić wejścia do kasyna. No bo jak to, być w Monte Carlo i nie zaliczyć kasyna? Szkoda, że nie nocą, ale wtedy pewnie bym się nie odważyła przekroczyć progu w moim turystycznym autficie. Muszę coś doczytać, bo budynek był przecudowny. A nocą.. z trasy nie sposób oderwać oczu od miasta, które maluje się w oddali.
WENECJA
O dziwo, przewodniczką była Wenecjanka po polonistyce. Miała więcej charyzmy, niż dwie poprzednie przewodniczki razem wzięte. A sama Wenecja.. lubię ją. Ponownie miasto, w którym czuć historię. Wąskie uliczki, wszędzie woda, niesamowite zdobienia, można wymieniać w nieskończoność. Nawet poobdzierane ściany nie raziły. A na placu św. Marka załapaliśmy się na kilka koncercików muzyki klasycznej. O rany, jak nie kochać Wenecji? Absolutnie każdy musi tam pojechać. Bo warto.
wenecja 
Dwa tygodnie mijają bardzo szybko, ku wielkiemu zaskoczeniu. W głowie jeszcze huczy mi od integrowych rytmów (bo Integra to była), z czego niekwestionowanym królem był kawałek Bożenka. Razem z dziewczynami przez dwie doby analizowałyśmy, co autor miał na myśli. Temu dicopolowemu utworowi (czy można to nazwać utworem?) dzielnie dotrzymywały kroku Ona tańczy dla mnie i Letni Chamski Podryw. Kto nie zna, niech obczaja.
The best of:
Asia: Co ty robisz?
Monk: Dzwonię do siebie, chcę porozmawiać z kimś fajnym. A nie, mam jeszcze tylko 17 min.

ktoś: Koledzy w takim dobrym humorze, że chyba musieli zjarać zielsko zamiast śniadania. Wy chyba też.
Asia: My nie potrzebujemy zielska, żeby być w dobrym humorze.
Ola: Właśnie. To zielsko potrzebuje nas.

Aneta: Ola, nie śpij.
Ola: Nie śpię, czuwam.
Aneta: Jasne. Jesteś na zaraz wracam.

Asia: Ciekawe, czy oni coś zarabiają na tym.
Monk: Nie- warknięcie, które miało uciąć dyskusję.
Asia: Nie. To nie jest ciekawe. Nie rozmawiajcie o tym, jedzcie śniadanie.

Jakiś Koleś: Ja nie wierzę, zrobiłaś 20 pompek. Już jesteś lepsza niż 90% moich kolegów. Szacun. Ale masz chyba jakiegoś wojskowego w rodzinie.
Ola: Nie.
JK: Nie? A tatę?
Ola: Nie.
JK: Dziadka? Brata?
Ola: Nie.
JK: Nie? Ale masz taką wojskową postawę..

ktoś: Dajcie się ponieść melanżowi.
Ola: To my poniesiemy melanż.

Asia: Ona mnie denerwuje. To, jak mówi, to jak wygląda, to jak się ubiera, to jak chodzi. Denerwuje mnie, że istnieje.

Monk: W Świebodzinie jest Tesco starsze od Jezusa.

Aeneas: Jak wy rozróżniacie w filmach, kto mówi, skoro wszystko czyta ta sama osoba? Jak ten facet umrze, to telewizja w Polsce się skończy!

Kostek: Ej, nie chcecie iść się poruchać? Bo ja dziś nie poruchałem, to może wy chcecie. Pójdę na plażę, odstąpię wam pokój.
Wyjebany w czosnek.

Asia: Skąd oni mają kawę?
Ola: No jakoś z północy chyba.
Asia: Czyli skąd dokładnie?
Ola: Hmm, z Argentyny chyba.

Asia: Co jest wredne i ma czerwone nóżki? - o mnie, kiedy przedawkowałam słońce.

Mati: Okrągłe kształty to nie są grube uda. Stary, wylecz się z tego.

Wojciech: Weź zjedz loda. Ej, no zjedz coś, zatkaj czymś usta, bo za dużo gadasz.

Grześ: Pokaż mi swoją dziurkę i będziemy się connecting.

Mati: Poszedłem sprawdzić, czy w Wenecji jest drożej, czy taniej.
JK: I co?
Mati: I jest.

Macażysta.
Hardy part!

Aneta: Ona się śmieje jak smok. Tak HA HA HA. Brakuje jej tylko ognia.

A.

2 komentarze:

  1. oj, Calella mi się przypomniała... i Barcelona... a the best of - to już w ogóle Grunheide... ;)

    Kona

    OdpowiedzUsuń
  2. Bylem, zwiedzałem, a teraz moglem o tym poczytac... rewelacja

    Mateusz Zawidzki

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...