sobota, 3 listopada 2012

Test

O 8:40 zjawiam się przed drzwiami mojego miejsca pracy. Mimo tak wczesnej pory, słońce już daje się we znaki. Otwieram drzwi i momentalnie czuję  jak moje ciało pokrywa się kropelkami potu. Ludzie stoją w kolejce na pierwsze piętro, poupychani najściślej jak się da. Widać, że niektórzy z nich niedawno wstali, jeszcze przecierają zaspane oczy i próbują uporać się z upałem.  Z trudem udaje mi się przedrzeć na piętro.  Mimo, że znam niemal wszystkich, rzadko kto potrafi spojrzeć mi w twarz i przywitać się. Procedura ta powtarza się co czwartek. Tak już jest. Wszyscy tu zaglądają ale mało kto przyznaje się do tego otwarcie ukrywając reklamówki z logo sklepu, jakby było się czego wstydzić. Ludzi tych łączy w zasadzie jedno. Błysk w oku jaki zapewne widzi się u dzikich zwierząt przed rozszarpaniem wypatrywanej ofiary. Tak, to dżungla. Witajcie w miejscu, gdzie poznaje się ludzkie charaktery często skrupulatnie skrywane za  kitlem, albo elegancką garsonką urzędniczki. Second-handzie.
Po kilku niemiłosiernie dłużących się minutach naciskam klamkę i dostaję się  do wnętrza sklepu. Mam kilka chwil  by zaczerpnąć świeżego powietrza i ustawić się w dogodnym miejscu, tak aby pędzący tłum mnie nie stratował. Decyduję się stanąć między dużymi koszami, gdzie dochodzi niemal niewyczuwalny powiew powietrza. Jednym spojrzeniem ogarniam całe wnętrze bo za chwile nie będzie wyglądało tak samo. W radiu oznajmiają godzinę dziewiątą. Drzwi trzeba otworzyć szybko i równie szybko uciekać z pola rażenia. W innym wypadku można znaleźć się gdzieś między drzwiami a ścianą i modlić się by nikt nie przycisnął ich mocniej. Zaczęło się. Tylko pierwszym udaje się zdobyć koszyk. Sklep w ciągu kilku sekund zapełnia się po brzegi. Przez jakieś 20 minut pilnuję czy ktoś nie myli koszyka z własną torebką chociaż i tak niewiele widać.
Ludzie zdaja się nie zauważać siebie nawzajem. Mają zakodowany w głowie cel i dążą do niego czasem dosłownie po trupach. Kto pierwszy ten lepszy. Najwięcej dzieje się wokół koszy z butami. Nie daj Boże dwie osoby znajdą po bucie z pary. Zaczyna się wtedy albo rzucanie złośliwych spojrzeń i liczenie na to aż przeciwnik zrezygnuje albo bezpośrednia walka zaczynająca się ostrą wymianą zdań.
Najbardziej przykrą grupą są dla mnie matki z dziećmi, które zabierają je ze sobą chyba tylko z braku niańki. Wtedy  wkładają swoje pociechy do kosza z zabawkami i znikają w poszukiwaniu czegoś dla siebie. Dzieciaki za to uwielbiają pakować sobie wszystko do buzi. Nie zwracają uwagi na to, że zabawki są niekiedy brudne.  Obok jest kosz z butami i czasem tam pozostawione samym sobie maluchy zawędrują w poszukiwaniu czegoś do pogryzienia. Część z nich okazuje swoje zniecierpliwienie płaczem, jednak na niewiele się to zdaje. Powoduje tylko rozdrażnienie matki i dodatkowe zamieszanie.
Niektórzy nie kończą na wypełnieniu po brzegi jednego koszyka, inni potrafią chodzić za kimś póki dana osoba nie wyrzuci czegoś z koszyka. Są też tacy, którzy spędzają tam czas do południa by przed zamknięciem przyjść jeszcze raz, bo może coś umknęło ich uwadze.
Byłam świadkiem wielu dziwnych sytuacji ale jedna zapadła mi szczególnie w pamięć. Na zakupy przyszły dwie przyjaciółki. Jedna z nich znalazła piękny biały płaszcz i zapytała ową przyjaciółkę  jak się w nim prezentuje. Ta zdecydowanie odmawiała jej kupna płaszcza mówiąc, ze jest niepraktyczny i niekorzystnie w nim wygląda. Wyraźnie zrezygnowana kobieta, ufając swojej towarzyszce odwiesiła płaszcz i wyszła. Chyba nie trudno zgadnąć, co zrobiła ta, która została. Wzięła go, przymierzyła i wyraźnie zadowolona kupiła.
W ludzkich głowach powstało przekonanie, że ciuchland to sklep drugiej kategorii, gdzie można nie odpowiadające nam rzeczy rzucać gdzie popadnie, nie szanować pracy innych a także swoich współtowarzyszy zakupów. Gdzie przy pracownicy, która idzie i poprawia rzeczy można rzucić coś gdziekolwiek. Oczywiście dochodzi również do pozytywnych gestów i niektórzy potrafią zachować resztki kultury. Ci pierwsi najwyraźniej maniery zostawili w domu albo przed drzwiami sklepu. Wielu ludzi przychodziło i przecierało oczy z niedowierzania, co można zrobić w imię ładnej bluzki lub modnego żakietu. Tacy nie wracali bo nie podobała im się atmosfera walki. Nic dziwnego. Sama przychodziłam rano kilka minut po otwarciu w roli klienta, bo można zrobić naprawdę fajne zakupy ale to nie znaczy, że trzeba się w tak przykry sposób zachowywać.  Może dlatego właśnie coraz więcej tego typu sklepów aspiruje do rangi „normalnego” , poprzez zmianę wystroju, zamianę koszy na wieszaki i robią wszystko by ludzie nie czuli atmosfery szmateksu. Widać rozbudzają w nich zbyt dzikie instynkty.
Czy warto…?

D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...