O
8:40 zjawiam się przed drzwiami mojego miejsca pracy. Mimo tak wczesnej
pory, słońce już daje się we znaki. Otwieram drzwi i momentalnie czuję
jak moje ciało pokrywa się kropelkami potu. Ludzie stoją w kolejce na
pierwsze piętro, poupychani najściślej jak się da. Widać, że niektórzy z
nich niedawno wstali, jeszcze przecierają zaspane oczy i próbują uporać
się z upałem. Z trudem udaje mi się przedrzeć na piętro. Mimo, że
znam niemal wszystkich, rzadko kto potrafi spojrzeć mi w twarz i
przywitać się. Procedura ta powtarza się co czwartek. Tak już jest.
Wszyscy tu zaglądają ale mało kto przyznaje się do tego otwarcie
ukrywając reklamówki z logo sklepu, jakby było się czego wstydzić. Ludzi
tych łączy w zasadzie jedno. Błysk w oku jaki zapewne widzi się u
dzikich zwierząt przed rozszarpaniem wypatrywanej ofiary. Tak, to
dżungla. Witajcie w miejscu, gdzie poznaje się ludzkie charaktery często
skrupulatnie skrywane za kitlem, albo elegancką garsonką urzędniczki.
Second-handzie.
Po
kilku niemiłosiernie dłużących się minutach naciskam klamkę i dostaję
się do wnętrza sklepu. Mam kilka chwil by zaczerpnąć świeżego
powietrza i ustawić się w dogodnym miejscu, tak aby pędzący tłum mnie
nie stratował. Decyduję się stanąć między dużymi koszami, gdzie dochodzi
niemal niewyczuwalny powiew powietrza. Jednym spojrzeniem ogarniam całe
wnętrze bo za chwile nie będzie wyglądało tak samo. W radiu oznajmiają
godzinę dziewiątą. Drzwi trzeba otworzyć szybko i równie szybko uciekać z
pola rażenia. W innym wypadku można znaleźć się gdzieś między drzwiami a
ścianą i modlić się by nikt nie przycisnął ich mocniej. Zaczęło się.
Tylko pierwszym udaje się zdobyć koszyk. Sklep w ciągu kilku sekund
zapełnia się po brzegi. Przez jakieś 20 minut pilnuję czy ktoś nie myli
koszyka z własną torebką chociaż i tak niewiele widać.
Ludzie
zdaja się nie zauważać siebie nawzajem. Mają zakodowany w głowie cel i
dążą do niego czasem dosłownie po trupach. Kto pierwszy ten lepszy.
Najwięcej dzieje się wokół koszy z butami. Nie daj Boże dwie osoby
znajdą po bucie z pary. Zaczyna się wtedy albo rzucanie złośliwych
spojrzeń i liczenie na to aż przeciwnik zrezygnuje albo bezpośrednia
walka zaczynająca się ostrą wymianą zdań.
Najbardziej
przykrą grupą są dla mnie matki z dziećmi, które zabierają je ze sobą
chyba tylko z braku niańki. Wtedy wkładają swoje pociechy do kosza z
zabawkami i znikają w poszukiwaniu czegoś dla siebie. Dzieciaki za to
uwielbiają pakować sobie wszystko do buzi. Nie zwracają uwagi na to, że
zabawki są niekiedy brudne. Obok jest kosz z butami i czasem tam
pozostawione samym sobie maluchy zawędrują w poszukiwaniu czegoś do
pogryzienia. Część z nich okazuje swoje zniecierpliwienie płaczem,
jednak na niewiele się to zdaje. Powoduje tylko rozdrażnienie matki i
dodatkowe zamieszanie.
Niektórzy
nie kończą na wypełnieniu po brzegi jednego koszyka, inni potrafią
chodzić za kimś póki dana osoba nie wyrzuci czegoś z koszyka. Są też
tacy, którzy spędzają tam czas do południa by przed zamknięciem przyjść
jeszcze raz, bo może coś umknęło ich uwadze.
Byłam
świadkiem wielu dziwnych sytuacji ale jedna zapadła mi szczególnie w
pamięć. Na zakupy przyszły dwie przyjaciółki. Jedna z nich znalazła
piękny biały płaszcz i zapytała ową przyjaciółkę jak się w nim
prezentuje. Ta zdecydowanie odmawiała jej kupna płaszcza mówiąc, ze jest
niepraktyczny i niekorzystnie w nim wygląda. Wyraźnie zrezygnowana
kobieta, ufając swojej towarzyszce odwiesiła płaszcz i wyszła. Chyba nie
trudno zgadnąć, co zrobiła ta, która została. Wzięła go, przymierzyła i
wyraźnie zadowolona kupiła.
W
ludzkich głowach powstało przekonanie, że ciuchland to sklep drugiej
kategorii, gdzie można nie odpowiadające nam rzeczy rzucać gdzie
popadnie, nie szanować pracy innych a także swoich współtowarzyszy
zakupów. Gdzie przy pracownicy, która idzie i poprawia rzeczy można
rzucić coś gdziekolwiek. Oczywiście dochodzi również do pozytywnych
gestów i niektórzy potrafią zachować resztki kultury. Ci pierwsi
najwyraźniej maniery zostawili w domu albo przed drzwiami sklepu. Wielu
ludzi przychodziło i przecierało oczy z niedowierzania, co można zrobić w
imię ładnej bluzki lub modnego żakietu. Tacy nie wracali bo nie
podobała im się atmosfera walki. Nic dziwnego. Sama przychodziłam rano
kilka minut po otwarciu w roli klienta, bo można zrobić naprawdę fajne
zakupy ale to nie znaczy, że trzeba się w tak przykry sposób zachowywać.
Może dlatego właśnie coraz więcej tego typu sklepów aspiruje do rangi
„normalnego” , poprzez zmianę wystroju, zamianę koszy na wieszaki i
robią wszystko by ludzie nie czuli atmosfery szmateksu. Widać rozbudzają
w nich zbyt dzikie instynkty.
Czy warto…?
D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz