Po 1. Zrób plan, którego i tak
nikt nie przeczyta i i tak nie zrealizujecie.
Po 2. Zaproś połowę stada i weź
ich pod swoje opiekuńcze skrzydła.
Po 3. Zapomnij o zaklinaniu
pogody, doprowadzając tym samym do niemalże ciągłego deszczu.
plakaty, które zachwycają prostotą |
Mimo wszystko było spoko, plan
minimum wykonany. Najpierw czekaliśmy na Ines, która razem z deszczem znalazła
się w stolicy. Kiedy już się zjawiła w naszym pobojowisku długo debatowaliśmy,
co ze sobą zrobić. Padło na Centrum Nauki Kopernik, ale kolejka nas przerosła. Przynajmniej
zobaczyli BUW (z zewnątrz, niemniej się liczy, nie?) i elegancki widok na
Stadion Narodowy z Mostem Świętokrzyskim. Niezniechęceni wybraliśmy się w
stronę Muzeum Powstania Warszawskiego i tam już zostaliśmy, zwiedzając obiekt w
trybie przyspieszonym, bo oczywiście wpadliśmy godzinę przed zamknięciem. W
kolejce jakiś miły cudzoziemiec usiłował nawiązać z nami kontakt, ale byliśmy zbyt
zajęci sobą, żeby zwracać na niego uwagę.
Nie ukrywam, że na miejscu
największe wrażenie zrobiły na mnie listy. Przeczytałam całe dwa i się poddałam.
Nawet nie dlatego, że nie lubię czytać nie swojej korespondencji. One były
takie.. hmm.. przerażająco krótkie i treściwe, pełne obaw. Straszne.
Codzienność w ciągłym stresie o życie najbliższych, brak wieści.. Proste słowa,
ale jednak to wszystko z nich przebijało. Trafia.
nie ma to jak propaganda |
Muszę powiedzieć, że generalnie
fajna inicjatywa, robi wrażenie, idealna miejscówa dla społeczności zbierackiej,
bo ilość fantów, które można wynieść wręcz zatrważająca. Na pewno jeszcze tam
wrócę, bo warto przeznaczyć na zwiedzanie więcej czasu i dowiedzieć się maksymalnie
dużo. Propsujemy.
Zaliczyliśmy spacerkiem starówkę
nocą, zahaczając o miejsca, w których można nabyć alkohol. I stwierdzam, że
podawanie ciepłych shotów kwalifikuje do odwiecznego skreślenia lokalu z listy
odwiedzin (Przekąski zakąski). Później było tylko lepiej, Asia zobaczyła długo
wyczekiwaną kolumnę Zbigniewa, czy jak mu tam.
Niedziela upłynęła na obcowaniu z
kulturą, wyrobiliśmy się do Łazienek na koncert przy pomniku Fryderyka i
łażenie po parku. Stada rudych gryzoni wywoływały cień uśmiechu na twarzy,
bowiem wtedy sami byliśmy już głównie cieniami samych siebie. Widmo rozstania
wisiało nad nami i szczerze mówiąc jeszcze nie poradziłam sobie z pustką, jaka
zapanowała w moim harmonijnym życiu po ich wyjeździe.
Ach! Jeśli kiedyś znajdziecie na
półkach sklepowych Hejtusie – cukierki dla
hejterów, to wiedzcie, że otworzyliśmy z Mariuszem arcyciekawy i
wszechstronny biznes.
A.
Zygmunt Kolumna w grobie się przewraca. A na Hejtusie czekam z utęsknieniem.
OdpowiedzUsuń