poniedziałek, 11 marca 2013

Moment oświecenia

obrazek ze strony prowokatormysli.pl

Czasem wystarczy chwila, żeby zrozumieć, że coś, co było dla nas najważniejsze na świecie, w rzeczywistości wcale takie nie jest i możemy bez tego normalnie funkcjonować. Tak samo jest z ludźmi.

Odkąd przeprowadziłam się z Jeżyc, w zasadzie nie miałam stałego dostępu do internetu. Pierwszy miesiąc był najgorszy. Wracałam do pustego domu i dostawałam świra, bo nie miałam absolutnie żadnego kontaktu ze światem. Jak na ironię, w moim miejscu pobytu komórka nie miała zasięgu. Dwa następne upłynęły w takim zabieganiu, że ledwo pamiętałam, że coś takiego istnieje, choć były fazy zwątpienia. Zwłaszcza jak przychodziłam do przyjaciółki, a ona buszowała w sieci. Nagle przypominałam sobie o tysiącu rzeczy, które koniecznie muszę sprawdzić. Dojrzałam do myśli, że jestem uzależniona. Ale jakimś cudem miałam więcej czasu dla siebie. Dziwne uczucie, kiedy wstajesz rano, wychodzisz do miasta, później na kosza albo spotkanie z przyjaciółmi i ze wszystkim innym się wyrabiasz. Mija pół roku, a ja dalej nie zdecydowałam się na stałe łącze. W zasadzie nie jest mi ono potrzebne. W razie wu można czerpać sieć niemalże z powietrza. A jak zechcę zmarnować trochę czasu, to mogę to zrobić w każdy inny sposób.

Podobnie jest z ludźmi. Są tacy, bez których nie wyobrażamy sobie życia. Bo są w nim tak zadomowieni, że z trudem przypominamy sobie czasy przed tym, jak w nie wkroczyli. Nawet jeżeli nie są fizycznie obecni w naszej codzienności, to świadomość, że oni gdzieś tam są i o nas myślą, a my myślimy o nich, i odliczamy minuty do nadchodzącego spotkania, pomaga przetrwać. Przecież gdyby nie oni, to nie byłoby tak i siak albo nie mielibyśmy tego i owego.

Ale nadchodzi kiedyś, w niemal każdej relacji, ten jeden, znamienny moment. Jest jak przymusowy brak internetu. Wówczas dostrzegamy, że jednak są w tych osobach rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zaakceptować i cały ich urok mija.

Znam pewnego koszykarza, moje pierwsze, w miarę poważne, zauroczenie. Zabawne jest to, że zatracając się w tej fascynacji, widziałam w nim wszystkie wady. Wcale ich nie ukrywał. Ale zdecydowanie więcej było pozytywnych cech. Nieważne, w jakim konflikcie brał udział, ile razy nie miał racji, zawsze byłam murem po jego stronie. Leczyłam się z niego kilka dobrych lat, ale zawsze pozostawał sentyment i ciepłe uczucia. Aż do tego znamiennego lata. Zaledwie jedno zdanie sprawiło, że straciłam do niego wszelki szwung. Szczerze mówiąc, poczułam niechęć. I mimo wszystko, nie potrafię się jej wyzbyć, choć w zasadzie nic się między nami nie zmieniło. Ale już o nim nie myślę. Podobnie jak o wielu innych rzeczach i osobach, które w mojej egzystencji straciły rację bytu.

Z ludźmi jest jak z internetem. Kochamy ich i wybaczamy im wszystko, kiedy są nam potrzebni. Ale kiedy zauważamy, że jednak nie są niezbędni w naszym życiu, przestali do niego pasować albo poszli własną drogą, w której nas nie uwzględnili, odrzucamy ich. Czasem odnosimy się do nich z pewną dozą niechęci. Kiedy muszę pracować w sieci, a zmuszają mnie do tego czynniki obiektywnie niezależne ode mnie, nie opieram się, ale też jakoś szczególnie do tego nie palę.

P.S.
Notka stara, ale jakoś nie było kiedy jej wrzucić i oto nagle się doczekała. W związku z tym czuję się w obowiązku przyznać, że fragment o braku internetu od jakiegoś roku jest nieaktualny... Ale tylko do momentu, w którym temperatura przekroczy magiczny próg 5 stopni. Wtedy już nie będzie po co siedzieć w domu :].

A.

1 komentarz:

  1. z netem mam taki odpoczynek co roku we wakacje;P choć w ostatnie lato miałem możliwość, nie korzystałem z niej non stop;P fajnie jest czasem się tak oderwać.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...