obrazek ze strony prowokatormysli.pl |
Czasem wystarczy
chwila, żeby zrozumieć, że coś, co było dla nas najważniejsze
na świecie, w rzeczywistości wcale takie nie jest i możemy bez
tego normalnie funkcjonować. Tak samo jest z ludźmi.
Odkąd przeprowadziłam
się z Jeżyc, w zasadzie nie miałam stałego dostępu do internetu.
Pierwszy miesiąc był najgorszy. Wracałam do pustego domu i
dostawałam świra, bo nie miałam absolutnie żadnego kontaktu ze
światem. Jak na ironię, w moim miejscu pobytu komórka nie miała
zasięgu. Dwa następne upłynęły w takim zabieganiu, że ledwo
pamiętałam, że coś takiego istnieje, choć były fazy zwątpienia.
Zwłaszcza jak przychodziłam do przyjaciółki, a ona buszowała w
sieci. Nagle przypominałam sobie o tysiącu rzeczy, które
koniecznie muszę sprawdzić. Dojrzałam do myśli, że jestem
uzależniona. Ale jakimś cudem miałam więcej czasu dla siebie.
Dziwne uczucie, kiedy wstajesz rano, wychodzisz do miasta, później
na kosza albo spotkanie z przyjaciółmi i ze wszystkim innym się
wyrabiasz. Mija pół roku, a ja dalej nie zdecydowałam się na
stałe łącze. W zasadzie nie jest mi ono potrzebne. W razie wu
można czerpać sieć niemalże z powietrza. A jak zechcę zmarnować
trochę czasu, to mogę to zrobić w każdy inny sposób.
Podobnie jest z ludźmi.
Są tacy, bez których nie wyobrażamy sobie życia. Bo są w nim tak
zadomowieni, że z trudem przypominamy sobie czasy przed tym, jak w
nie wkroczyli. Nawet jeżeli nie są fizycznie obecni w naszej
codzienności, to świadomość, że oni gdzieś tam są i o nas
myślą, a my myślimy o nich, i odliczamy minuty do nadchodzącego
spotkania, pomaga przetrwać. Przecież gdyby nie oni, to nie byłoby
tak i siak albo nie mielibyśmy tego i owego.
Ale nadchodzi kiedyś, w
niemal każdej relacji, ten jeden, znamienny moment. Jest jak
przymusowy brak internetu. Wówczas dostrzegamy, że jednak są w
tych osobach rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zaakceptować i
cały ich urok mija.
Znam pewnego koszykarza,
moje pierwsze, w miarę poważne, zauroczenie. Zabawne jest to, że
zatracając się w tej fascynacji, widziałam w nim wszystkie wady.
Wcale ich nie ukrywał. Ale zdecydowanie więcej było pozytywnych
cech. Nieważne, w jakim konflikcie brał udział, ile razy nie miał
racji, zawsze byłam murem po jego stronie. Leczyłam się z niego
kilka dobrych lat, ale zawsze pozostawał sentyment i ciepłe
uczucia. Aż do tego znamiennego lata. Zaledwie jedno zdanie
sprawiło, że straciłam do niego wszelki szwung. Szczerze mówiąc,
poczułam niechęć. I mimo wszystko, nie potrafię się jej wyzbyć,
choć w zasadzie nic się między nami nie zmieniło. Ale już o nim
nie myślę. Podobnie jak o wielu innych rzeczach i osobach, które w
mojej egzystencji straciły rację bytu.
Z ludźmi jest jak z
internetem. Kochamy ich i wybaczamy im wszystko, kiedy są nam
potrzebni. Ale kiedy zauważamy, że jednak nie są niezbędni w
naszym życiu, przestali do niego pasować albo poszli własną
drogą, w której nas nie uwzględnili, odrzucamy ich. Czasem
odnosimy się do nich z pewną dozą niechęci. Kiedy muszę pracować
w sieci, a zmuszają mnie do tego czynniki obiektywnie niezależne
ode mnie, nie opieram się, ale też jakoś szczególnie do tego nie
palę.
P.S.
Notka stara, ale jakoś
nie było kiedy jej wrzucić i oto nagle się doczekała. W związku
z tym czuję się w obowiązku przyznać, że fragment o braku
internetu od jakiegoś roku jest nieaktualny... Ale tylko do momentu,
w którym temperatura przekroczy magiczny próg 5 stopni. Wtedy już
nie będzie po co siedzieć w domu :].
A.
z netem mam taki odpoczynek co roku we wakacje;P choć w ostatnie lato miałem możliwość, nie korzystałem z niej non stop;P fajnie jest czasem się tak oderwać.
OdpowiedzUsuń