Tańczymy labada, labada... |
Wiadomo. Jesteśmy w kibicowaniu
najlepsi na świecie. Ale właściwie co to
znaczy? Siedząc ostatnio w Ergo Arenie na meczach reprezentacji (i nieco
wcześniej na Lidze Światowej) zauważyłam kilka rzeczy. Atmosfera jest obłędna,
tej biało-czerwonej euforii nie da się porównać absolutnie z niczym. I temu nie
da się zaprzeczyć. Na arenie międzynarodowej zaś uważani jesteśmy za
kulturalnych fanów, nasz doping nie jest dla nikogo obelżywy i przeciwników
traktujemy z mniejszym lub większym, ale jednak szacunkiem (nie to, żebym się
czepiała bułgarskich kibiców, czy coś).
Bycie kibicem w Polsce nie jest
łatwe. Praktycznie nie mamy dyscypliny, w której jesteśmy bezdyskusyjnym
faworytem. Każdy sukces cieszy, ale kiedy go nie osiągamy musimy przełknąć
kolejną pigułkę goryczy. A mimo to stajemy na posterunku za każdym razem, gdy
drużyna nas potrzebuje, wierzymy bez ustanku, kochamy ich mimo wszystko i
przeżywamy razem z nimi wygrane i przegrane.
Rzeczą oczywistą jest, że na
mecze chodzi się nie dla samych meczów. W zasadzie z trybun dużo boiskowych
akcji umyka, no ale powtórki spotkań w tv po coś w końcu są. Idzie się przeżyć
emocje, poczuć jednością z ludźmi, którzy mają taką samą pasję. Przyznaję, że
zaimponowała mi postawa Klubu Kibica Reprezentacji Polski. Nie usiedli nawet na
chwilę, nieustający w swoim dopingu. W jedenastotysięcznym tłumie byli tylko
kroplą, bo zajmowali zaledwie jeden sektor. Ale od nich czuło się najwięcej
pozytywnych wibracji. Polegali tylko na bębnie, swoich gardłach i rękach.
Starali się nawet rozruszać resztę hali. Ale to, co najbardziej utkwiło mi w głowie
to to, że nawet podczas zagrywki przeciwników oni dalej robili swoje. Nikogo
nie próbowali dekoncentrować, nie gwizdali, nie buczeli, tylko skandowali „Polska!”.
To jest, moi mili, kulturalny doping. Bo dmuchanie w te cholerne trąbki nie ma
z takim nic wspólnego. Jak dla mnie powinny być one konfiskowane przed
wejściem, bo zakłócają innym nawet słuchanie własnych krzyków. W Spodku
pierwszy raz mi się zdarzyło stać obok narąbanych w trzy dupy gości,
prezentujących poziom niewiele wyższy niż bułgarscy kibice. To nie jest na
szczęście model, który sobą reprezentujemy i cieszę się, że takie obrazki to
wciąż rzadkość w polskich obiektach siatkarskich. Ale kibol i kibic to dwa
skrajnie różne pojęcia.
Fajnie by było, gdyby więcej ludzi przejęło model Klubu
Kibica, zwłaszcza element ze wspieraniem własnej drużyny podczas odbioru, a nie
hejtowanie przeciwnika w trakcie zagrywki. Ale to kosmetyka bo, wykluczając
powyższe smaczki, jest fantastycznie.
Moglibyśmy zorganizować turniej szachów i by się działo. A dla trąbek i pijanych
panów można stworzyć na zewnątrz strefę zalanych trębaczy ;].
A.
taka strefa to jest bardzo dobry pomysł. a fotę macie piękną!
OdpowiedzUsuń