Leniwy poranek rozpoczęty od kawy
popołudniowej i obiadu, którego nie muszę robić. W końcu się wyspałam. Muzyka z
lat ’80 rozbrzmiewa w całym domu. Zastanawiałam się, czy są jeszcze maliny, ale
sprawdzenie tego sobie darowałam, bo wolałam poczekać na słowne potwierdzenie
rodzicieli. Orzekli, że na pewno jakieś są.
Nawet truskawki się uchowały :] |
I były. Pełno. Odbijały beztrosko
słońce, kiedy zbliżyłam się zakończyć ich żywot. Zapełniłam całą miskę. A
jeszcze dojrzewają nowe. Pamiętam, jak za dzieciaka u dziadków na działce szłam
ich trochę zebrać. Takie małe, rubinowe owoce, a tyle radości. Przeważnie
wracałam z prawie pustą kobiałką, bo większość zdążyłam połknąć zanim dotarły
do miejsca przeznaczenia. Teraz myślę, jak je wykorzystać. Chyba najbardziej
lubię jeść je prosto z krzaka, choć jestem pewna, że połknęłam dziś jakąś bogu
ducha winną mrówkę, a pająk ledwo uszedł z życiem. Ot, uroki bycia żarłokiem.
Dobre do śniadania.. |
Późne lato ma smak malin. Dobre
są w ramach deseru same i w towarzystwie, idealne na koktajl, do śniadania, do muffinów,
ba! nawet do łososia. Mogę zrobić słoik dżemu, mogę wyłożyć nimi tort, dorzucić
do naleśników. Morze możliwości i paraliż decyzyjny.
...i na deser ;] |
Z malinowym dylematem,
A.
Z dedykacją dla Przemka, którego irytują moje malinowe zbiory ;).
Znam to, ale niestety chociaż uwielbiam piec, to żadna malinka niedostała się do mojego wypieku, bo jedną połowę zjadłam, a drugą moja poczciwa babusia skonfiskowała na sok. Więc zostaje mi cieszyć oczy internetem:)
OdpowiedzUsuń