Krótki to był pobyt, aczkolwiek
zdążyłam się przyzwyczaić do tego miasta. Nie powiem, że polubiłam, ale już nie
reaguję na nie agresją. Póki co. Szczerze, to nie mogę się doczekać, aż wrócę
do Poznania, ale i Warszawa ma swoje dobre oblicze.
No bo gdzie indziej spotkałabym
radosną ekipę w Macu? Uparli się, że urodziny kumpla właśnie tam świętować będą
i ku mojej uciesze, dali mu prezent jeszcze w kolejce. A stałam za nimi. No
zgadnijcie, co to było. Męski masturbator z zatyczką analną. Wibrujące i na
pilota, a jakże. Jubilat załamany, czerwieńszy od buraka i cegły razem wziętych
udawał, że towarzystwa nie zna. Ba! Wręcz agresją zareagował, gdy zatyczkę mu
do karku, w celu rozmasowania spiętych mięśni, przyłożyli. Chyba nie ucieszył się
z prezentu. Ale za to cała kolejka ubaw miała po pachy, w dodatku bezczelnie
jawny. Urodziny w Macu – dreams come true ;].
Z plusów dostrzegam zwiększone
zapotrzebowanie na doświadczanie nowości i takie tam. Nie wiem, czy przypływ
motywacji związany jest z pobytem w stolicy czy raczej z innym,
niezidentyfikowanym czynnikiem, ale mam wrażenie, że jestem na dobrej drodze.
No i uroczyście oświadczam, że Warszawa nie jest brzydkim miastem. A widoki z
mieszkania w żoliboskim wieżowcu.. cudo po prostu. Z innych ciekawostek – znam
gościa, który uznał, że w jego mieszkaniu jest za mało kolorów, więc w ramach
urozmaicenia wydrukował sobie zdjęcia murzynów na czarno-biało, co widać na załączonym obrazku.
Mam nadzieję, że nie będę
zmuszona tu mieszkać „jak dorosnę”, ale jeśli się zdarzy, to płakać nie będę.
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz