Pada deszcz. W końcu. Nie przynosi jednak tak wyczekiwanej
ulgi. Zawsze lubiłam deszcz. Sam fakt, że pada z góry, z nieba, był dla mnie od
dawna magiczny. Dziś spada lekko, nie spieszy się. Powiedziałabym, że jest w
tym nawet coś figlarnego. Nie mam pojęcia, jakim trzeba być ignorantem, by
uznać to zjawisko za przygnębiające. Tak samo w życiu są momenty, w których
radość istnienia przesłania chmura niepowodzeń. Są one niezwykle ważne. Dzięki
nim doceniamy szczęście. Tak więc osobiście nie mam nic do deszczu. Wręcz
uwielbiam dostrzegać w zwykłych, banalnych (na pozór) rzeczach, zjawiskach,
miejscach, tą nić, niteczkę czy nawet jej wątły cień, niezwykłości. Trzeba w
życiu nieustannie się dziwić. Przypomina mi się często fragment „Malowanego
pocałunku” kiedy Emilia wspomina pierwszą lekcję rysunku z Gustavem, gdy
położył przed nią cegłę i kazał ją narysować. Grzeczna uczennica sumiennie
wykonała polecenie. Jak się okazało, nie tak jak trzeba. Emilia nie rysowała
cegły, która przed nią leżała. Odtwarzała z pamięci obraz cegły, która jest prostopadłościanem,
nie zauważając, że ta przed nią być może ma pewne braki, przebarwienia, albo
inny szczegół, którego rozum przyjąć nie chce, bo nie odpowiada temu, co ma
utrwalone. Tak samo mamy w życiu. Przyzwyczajamy się. Obrzydliwe. Ja uwielbiam
poznawać codziennie na nowo.
D.
Deszcz nie jest przygnębiający. W ogóle.
OdpowiedzUsuń